Dzika strona

IMG_2476

Odkąd przejechaliśmy wzdłuż polskiego wybrzeża Bałtyku rowerem, także moje poranne przejażdżki znacznie się wydłużyły. I bardzo dobrze, bo wystarczy odjechać kilka kilometrów od domu, by znaleźć się w miejscach zupełnie nieoczekiwanych i niezbyt pasujących do szablonowego myślenia o Warszawie. Na przykład spomiędzy wielopiętrowych bloków wyjeżdżasz w pewnym momencie w dolinę rozciągającą się szeroko wzdłuż kanałku. Czego tu nie ma: szuwary, łąki, duże stare drzewa, zarośnięte ścieżki i mnóstwo owocowych drzew, którymi dawno już się nikt nie zajmuje. Rosną sobie niczyje, oblepione czerwienią jabłek, omszałym fioletem śliwek, zielenią włoskich orzechów. Niektóre zdziczały, pokryły się setkami malutkich owoców, zbyt małych, by je zbierać. To tak jak z nami. Ile byśmy się nie naporządkowali, postawili „smartnych” celów, rozwinęli talentów i usunęli ograniczeń, zawsze gdzieś w naszych głowach pośród nowoczesnych, dobrze utrzymanych fasad, znajdą się obszary zapomniane, zarośnięte, zachwaszczone. Będą tam owocowe drzewa, które kiedyś zasadziliśmy, ale potem zeszły na plan dalszy i zdziczały niepielęgnowane, będą niechciane myśli jak chwasty i dziksza część naszej natury, która chce czasem uciec od poukładanego świata, gdzie wszystko ma być przemyślane, perfekcyjne, najlepsze. W takim miejscu nic nie jest pewne, rumiane jabłko bywa robaczywe, rośliny i drzewa rosną przypadkowo, tak jak im pozwoli natura. Znacie tę stronę? Walczycie z nią? Oswajacie? Przyznajecie się?